Poniedziałek

Z ulgą zatrzasnęła za sobą drzwi i zamknęła zamek.

– Co za paskudny dzień. – Powiedziała sama do siebie. – A na dodatek jeszcze się nie skończył.

Chyba nikt szczególnie nie przepada za poniedziałkami, a już Anna szczególnie. Zazwyczaj ma taki nawał pracy, że nie dość, że musi zostawać po godzinach, to jeszcze często zdarza się, że koniecznym jest, by popracowała w domu do późnych godzin nocnych. Dzisiejszy poniedziałek również nie należał do wyjątków. Zapowiadał się długi wieczór i co najmniej tak samo długa noc.

– Najgorsze jest to, – czasem przebiegała jej przez głowę taka myśl – że nawet kot nie przyjdzie się przywitać.

Pewnie i by przyszedł, gdyby go miała. Niestety przy jej trybie życia, Anna nie mogła sobie pozwolić nie tylko na partnera życiowego, ale nawet na kota. A bardzo kochała te zwierzaki, gdyż towarzyszyły jej niemal od zawsze. Czasem tylko odwiedzała ją matka.

– Aniu! – Usłyszała za sobą głośny szept dochodzący z dużego pokoju.
– Mamuś? – Rozpoznała głos rodzicielki. Wprawdzie nie spodziewała się jej, ale mama uwielbiała składać jej niezapowiedziane wizyty.

Anna zapaliła światło i weszła do pokoju, gdzie spodziewała się zastać, jak to nie raz miało już miejsce, zaspaną matkę, która czekając na jej powrót, kładła się „na chwilę” na kanapie.

Jakież było jej zdziwienie, gdy pokój okazał się pusty, a już na pewno nie było w nim miłego gościa, którego miała nadzieję zastać i który wyszeptał jej imię. Anna poczuła, że gęsia skórka powoli pokrywa całe jej ciało. A mrok za oknami bynajmniej nie dodawał otuchy.

– Jest tu kto!? – Spytała głośno i na tyle pewnie, na ile pozwalało je ściśnięte z przerażenia gardło.

Omiotła pokój spojrzeniem w poszukiwaniu intruza, jednocześnie sięgając ręką do torebki po paralizator, który dostała w prezencie od matki. I tak jak się można tego było spodziewać, nie otrzymała odpowiedzi na zadane przed chwilą pytanie.

Pobieżny przegląd pokoju nie pomógł w zlokalizowaniu potencjalnego napastnika. Kiedy gruntowniejsze poszukiwania również nie przyczyniły się – na całe szczęście, jak pomyślała Anna – do odnalezienia autora szeptu, dziewczyna stwierdziła w duchu, że to ze zmęczenia musiało jej się wydawać.

Ania zasiadła przy biurku i włączyła komputer. Czekało ją dokończenie raportu na jutro, a to oznaczało tylko jedno. Należało się zaopatrzyć w sporą ilość kawy. Wyłączyła monitor i udała się do kuchni zaparzyć dużą „małą czarną”.

Woda żwawo tańczyła a gwizdek nałożony na czajnik, wyśpiewywał sobie tylko znaną melodię. Gdy napój podtrzymujący jawę był gotowy, Anna również poczuła się przygotowana do rozpoczęcia, a właściwie kontynuacji rozpoczętej pracy. Trzymając oburącz gorący kubek z nalaną po brzegi kawą, szła ostrożnie do pokoju.

Brązowa plama błyskawicznie rozpełzała się po jasnym dywanie, wczołgując się pod stopy przerażonej Anny, która z trzęsącymi się rękoma wpatrywała się w migoczący ekran monitora.

– Jestem pewna, – powtarzała w myślach od dwóch minut – że go wyłączyłam. Zawsze wyłączam, gdy odchodzę na dłużej.

Nawet osiem kubków kawy takiej jak ta, która zdołała dotrzeć już do krańców swych możliwości wsiąkania w dywan, a także która zdołała już prawie wyschnąć, nadając mu nowy, niepowtarzalny wzór i kolor, nie zdołałoby tak silnie pobudzić ciała i umysłu Anny, jak ten włączony monitor.

Z letargu wyrwała ją dopiero wibracja wyczuwalna w kieszeni, gdzie trzymała telefon komórkowy. Sięgnęła po niego, ale wyświetlacz nie sygnalizował ani otrzymanego smsa ani nieodebranej rozmowy. Anna szybko odnalazła w menu pozycję ?połączenia odrzucone?, gdyż jak to się jej czasem zdarzało, najpewniej odrzuciła połączenie wyciągając telefon z przyciasnej kieszeni.

– Mama, Witek, praca.. – Czytała listę. – Jest! Jola… godzina…12.10… – Poczuła, że nogi się pod nią uginają. – To wszystko jest coraz dziwniejsze. Komórka nie może tak sama z siebie zacząć wibrować, tak bez powodu… Ja… na pewno śpię. Zaraz zadzwoni budzik a ja wstanę i pójdę do pracy. Jednak budzik uparcie nie dzwonił.

Zimna woda energicznie tryskała z kranu, by za chwilę ukryć się w rurze odpływowej zlewu. Anna oglądała w lustrze swoje przerażone odbicie. Podstawiła dłonie pod kran, nabierając odrobinę wody, po czym pochyliwszy się przemyła twarz. Gdy podniosła głowę, to co zobaczyła w lustrze, sprawiło że serce na chwilę zamarło jej w piersiach. Ujrzała tuż za sobą jakąś zakapturzoną postać. Prawdopodobnie był to mężczyzna, lecz nie miała czasu się nad tym zastanawiać, gdyż instynktownie natychmiast się odwróciła. Była sama. Na dodatek drzwi od łazienki były zamknięte. Nie było więc mowy, by ktoś wszedł, czy wyszedł przez nie. Schować też się nie było gdzie. Zresztą nawet by nie zdążył. Zatem halucynacja. Psikus zmęczonego umysłu.

Anna zdecydowała, że absolutnie nie zamierza kończyć pracy w tym stanie. Najwyżej dostanie naganę od przełożonej. I z tą myślą udała się na spoczynek. Po chwili poczuła, że Morfeusz coraz mocniej przyciska ją do swojej piersi. I już miała się całkiem wtulić w jego ramiona, gdy znów usłyszała swoje imie. Tym razem wypowiedziane jakby głośniej i jakby bliżej. Sen odpłynął a Anna otworzyła natychmiast oczy. Po chwili poczuła przeszywający ból w klatce piersiowej. Zakapturzona, pochylona nad jej łóżkiem postać, trzymająca jakiś połyskujący przedmiot tuż przed jej oczami, zaczęła się powoli rozmywać, by po chwili całkowicie zniknąć we mgle.

– To było łatwiejsze niż myślałem. – Powiedział sam do siebie mężczyzna, zdejmując czarną togę ze sporym kapturem dobrze zakrywającym twarz. Ubranie wraz z nowiutką, połyskującą kosą zostało schowane do skórzanej walizy stojącej pod ścianą. – Ale chyba się starzeję, bo te przebieranki zaczynają mnie już męczyć. Piękny zawał. – Stwierdził przyglądając się martwej Annie.

Po chwili w jego ręku znalazł się podniszczony organizer, który szybko przewertował. Następnie wyciągnął komórkę i wybrał numer.

– Cześć, to ja. – Rozpoczął rozmowę. – Mógłbyś mi coś sprawdzić?… Tak… Następna jest Marta. Mógłbyś zerknąć, czy ma prawo jazdy?… To szkoda… Ale może jej chłopak?… Świetnie! A więc wypadek samochodowy… Tak wiem, że traciłem czas, ale też chce mieć coś od życia, nie? Od czasu do czasu też chcę się zabawić, a nie tylko praca i praca… No to co? Co się odwlecze to nie uciecze… Ha, ha. Dobra, lecę, bo rzeczywiście zaczynam marnować czas. Cześć! – Odłożył słuchawkę.

Rozejrzał się po pokoju, czy wszystko zabrał. Jeszcze raz dumnie zerknął na swoje dzieło po czym pogwizdując niedawno zasłyszaną melodię, przeszedł przez zamknięte drzwi.

Wrocław, 2005-12-17

Comments

comments