Mały Tymon wiedział, że jak będzie grzeczny, to szóstego grudnia przyjdzie Święty Mikołaj i podaruje mu wymarzone prezenty. Z tego właśnie powodu przez okrąglutki rok posłusznie wypełniał wszystkie polecenia rodziców. Nawet doszedł do takiej wprawy, że wręcz odgadywał, co mogli chcieć od niego rodzice i robił to, jeszcze zanim o to poprosili. Jednym słowem Tymek był wzorem. Wiedział o tym i był pewny, że Mikołaj go nie pominie. Był tego tak pewien, że nawet przygotował sobie kilka scenariuszy spotkania. Naturalnie, był za mały, żeby znać znaczenie słowa scenariusz, niemniej często wyobrażał sobie, jak to będzie, co powie i jak będzie przebiegać owo spotkanie.
Tymon wiedział, że Mikołaj przychodzi, kiedy grzeczne dzieci już śpią, ale tak bardzo mu zależało na osobistym spotkaniu z wesołym grubaskiem, radośnie pokrzykującym „ho-ho-ho”, że postanowił udawać sen.
Nadszedł długo oczekiwany piąty grudnia a wraz z nim noc, podczas której Tymek miał spotkać legendarną postać. Tuż przed pójściem spać, chłopiec wypił całe mnóstwo wody. Pomyślał, że domagający się swoich praw pęcherz, nie pozwoli mu zasnąć i w ten sposób zdoła porozmawiać ze Świętym. Nie pomylił się. Już po kilku godzinach poczuł, że jeden z jego organów wewnętrznych rozpoczyna strajk ostrzegawczy, który w każdej chwili może przybrać ostrzejszą formę protestu. Pomysł zadziałał. Tymek nie mógłby zmrużyć oka, nawet, gdyby połknął całą serię produkcyjną silnych leków nasennych. Lepiej, żeby Mikołaj się pospieszył – pomyślał.
Trzy chwile później do kominka wpadło kilka okruchów sadzy. Później jeszcze kilka a zaraz za nimi na palenisko spadło coś dużo większego i, sądząc po hałasie, jaki to uczyniło, cięższego. Sekundę później jeszcze jedno coś wpadło przez komin na pierwsze coś. Pierwsze coś szeptem zaklęło.
Tymek usiadł na skraju łóżka i przyglądał się, jak postać wstaje, odchodzi dwa kroki od kominka, zostawiając za sobą czarne ślady na beżowym dywanie a następnie otrzepuje się z resztek sadzy.
– Inaczej sobie ciebie wyobrażałem – odezwał się w końcu malec, widząc, że czynności porządkowe przybysza chylą się ku końcowi.
– Myślałem, że śpisz. – Odpowiedział nieco zmieszany i zdezorientowany gość. – Słyszałeś, co powiedziałem, kiedy tu… Wszedłem?
– Niezbyt wyraźnie – naciągnął gumkę od majtek prawdy tak mocno, że aż jęknęła ostrzegawczo. – Myślałem, że ubierasz się bardziej na czerwono i jesteś gru… – Zawahał się. – Puszysty. – Zmierzył chudzielca w czarnym ubraniu, po czym przeniósł wzrok na leżący obok worek. Po chwili spytał niepewnie.
– Ale jesteś Świętym Mikołajem?
– Oczywiście, że tak. Posłuchaj tylko: HO! HO! HO! Czerwony kubrak jest zwyczajnie nie praktyczny a schudnąć kazała mi moja małżonka. Zresztą z powodu mojej tuszy z pracy odeszły trzy renifery a kolejne cztery wstąpiły do związków zawodowych i rozpoczęły strajk. – Mikołaj zreflektował się , że wkracza na dość bagnisty teren i za chwilę będzie musiał tłumaczyć ideę związków zawodowych oraz zawiłości małżeńskich nieporozumień, z niezwykle małymi szansami na zrozumienie ze strony malca. Postanowił zatem zmienić temat. – Wiem, że byłeś, HO! HO! HO!, bardzo grzeczny w tym roku. Co chciałbyś dostać od Świętego Mikołaja, HO! HO! HO!?
– Chciałbym piłkę do nogi, trampki i wielki wóz strażacki – jednym tchem wymienił Tymek.
Mikołaj pochylił się nad workiem i chwilę w nim gmerał.
– Dobrze. Tutaj masz pił… – Nie dokończył zdania. Rozdzierający ból promieniował od brzucha. Spojrzał w dół. Mały Tymon wyciągał z niego zakrwawiony nóż kuchenny.
Wypuszczona z rąk piłka potoczyła się w stronę okna. Mikołaj osunął się na kolana po czym uniósł głowę, by spojrzeć na chłopca.
– Coś ty zrobił, ty mały sk… – Tego zdania również nie dokończył. Trzydziestocentymetrowe ostrze przecięło tętnicę szyjną i tchawicę.
– Byłem bardzo grzeczny. Zasłużyłem na WSZYSTKIE zabawki. – Odrzekł Tymek do konającego, po czym pobiegł do łazienki.
Wrocław-Warszawa, 2008-08-03