– Dziwne… – powiedział sam do siebie i przez chwilę wsłuchiwał się w niczym niezakłóconą ciszę. Po chwili wstał i podszedł do najbliższej półki.
– Bardzo dziwne – zastukał palcem w szkło. Nic się nie stało.
Wziął do ręki inną klepsydrę i potrząsnął nią delikatnie. Jedno ziarenko piasku spadło na kopczyk, po czym stoczyło się w dół ku ściance po, już nie centralnie, usypanym wzgórku. Obrócił do góry nogami, po czym ponownie ustawił we właściwej, jeśli tak można byłoby ją nazwać, pozycji. Tym razem całkowicie nic się nie wydarzyło.
Hmm… Coś mi tu nie pasuje – pomyślał. – Nigdy wcześniej to się nie zdarzyło. Kilka razy, owszem zacięła się jedna, czy dwie, ale wystarczyło lekko potrząsnąć. Nigdy na taką skalę… Nigdy wszystkie. Oczywiście pomijając ten jeden raz, zanim rozpocząłem pracę. Tyle, że wcześniej była ta historia ze śliwkami, co to szefowi wyżarli z ogrodu i się wkurzył. Ale później już nie…
Z rozmyślań wyrwał go stukot obcasów po marmurowej posadzce. To też się nie zdarzało. Wyraźnie coś się nie zgadzało. Klepsydra została delikatnie i z niejakim nabożeństwem odstawiona na swoje miejsce.
– W czym mogę pomóc? – nie było to zbyt oryginalne pytanie na rozpoczęcie rozmowy, ale nic innego nie przyszło mu do głowy.
Zmierzył przybysza od stóp do głowy. Właściwie, to całkiem sporo uwagi poświęcił okolicom nieco poniżej szyi. To prawda, że rzadko miewał gości. Właściwie, to nigdy ich u siebie nie przyjmował. Z reguły to on przybywał z wizytą, jednak nie był zbyt entuzjastycznie witany i zdecydowanie nigdy nie proponowano mu, by został na herbatce i pooglądał rodzinne albumy. Jeszcze rzadziej jego gośćmi były kobiety, w dodatku całkiem znośnie zbudowane.
– Ty jesteś Śmierć? – bardziej stwierdziła niż zapytała dziewczyna.
– Tak. A Ty jesteś… – Śmierć spojrzał na półkę z klepsydrami i odruchowo pstryknął jedną z nich nieco zbyt kościstym palcem. – Paulina.
Paulina wyciągnęła rękę w geście powitania. Śmierć spojrzał na białe kości swoich dłoni wystające z rękawa, po czym ze zmieszaniem ukrył je w swojej szacie. Nastąpiła chwila w której oby dwie strony zdają sobie sprawę z faktu, że popełniły faux pas i trzeba z tego jakoś wybrnąć.
– Taaaak… – zaczęli jednocześnie.
– W czym zatem mogę Ci pomóc? – spytał Śmierć.
– Widzisz… – zaczęła nieco skrępowanym głosem Paulina. – My… To znaczy ludzie, doszliśmy do wniosku, że nie podoba nam się obecny stan rzeczy…
– Tak…? I…?
– No wiesz, mamy lekarstwo na raka, AIDS… Umiemy powstrzymać starzenie… – Paulina wyraźnie do czegoś zmierzała lecz póki co, omijała główną myśl niczym kot, który bada, czy znaleziony w krzakach jeż, będzie lepszym kompanem do zabawy, czy wspólnego posiłku. – Najpierw pomyśleliśmy o jakiejś petycji… Później doszliśmy do wniosku, że chyba jednak trzeba to będzie inaczej załatwić…
Oczy Śmierci pod kapturem na ułamek sekundy rozjarzyły się czerwonym blaskiem po czym przygasły i powróciły do delikatnego błękitu.
– … Zostałam oddelegowana… Wybrana… Do… Eeee… Załatwienia tej… Sprawy.
– Chcesz zrobić ze mną to, co ja robiłem od milionów lat, jak dobrze rozumiem?
– No… Eeee… Nie zupełnie. Właściwie to… Tak – Paulina sprawdziła, czy czubki butów należycie lśnią.
Tym razem oczy pod kapturem przybrały lekko zielony odcień.
– W porządku. To do dzieła – zachęcił Paulinę.
– To znaczy, że się zgadzasz? Nie masz nic przeciwko? Nie będziesz się bronił?
– Właściwie to nie mam takiego zamiaru. Masz misję. Pomyśl, jak głupio będziesz wyglądać przed resztą ludzi, kiedy oni ci powierzyli tak ważną misję jak zabicie Śmierci a ty na przykład wrócisz, dajmy na to, martwa. Jak wtedy będziesz przed nimi wyglądać. Co im wówczas powiesz?
– No tak… Ale…
– Ale nie wiesz, jak się do tego zabrać, prawda? Robisz to pewnie pierwszy raz. Zgadłem?
– Nie. Kiedyś zabiłam mysz – odparła prawie dumnie Paulina.
– Interesujące. A jak to zrobiłaś, jeśli wolno wiedzieć?
– Kotem – duma gdzieś uciekła, a jej miejsce zajęła nieprzemożona chęć przyjrzenia się wzorowi na kamiennej podłodze. Mimo iż była doskonale czarna.
– Nie mam kota. Chyba, że przyniosłaś jakiegoś ze sobą. Jeśli nie, to będziesz musiała to załatwić inaczej.
Paulina odwróciła się na pięcie i wybiegła. Śmierć wzruszył ramionami i ponownie odwrócił się do półki z klepsydrami.
Więc to tak – pomyślał. – Lekarstwo na raka… Intrygujące… Faktycznie ostatnio jakoś wolniej chodziły.
– Ekhm… – nieśmiałe chrząknięcie wyrwało Śmierć z zadumy.
– Myślałem, że zrezygnowałaś – Śmierć zerknął na trzymaną w ręku Pauliny kosę, która, sądząc po powyginanym ostrzu, na niejeden kamień w swojej karierze trafiła.
– Przyniosłam to – potrząsnęła narzędziem rolniczym.
– Uhm. Czy chcesz, żebym na przykład usiadł?
– No… Jeśli byłbyś tak uprzejmy.
Paulina przymierzyła ostrze do miejsca, gdzie, ukryty w kapturze, powinien znajdować się odcinek szyjny kręgosłupa. Odsunęła ostrze, po czym jeszcze raz przymierzyła. Wzięła potężny zamach, tak iż ostrze, zatoczywszy prawie pełny okrąg wokół ciała dziewczyny, znalazło się przez chwilę przed zielonymi ognikami w kapturze. Paulina uderzyła. Kilkanaście centymetrów dalej upadła połowa ostrza.
– Słabo naostrzona – skwitował Śmierć. – Weź moją. Stoi tam – kościsty palec wskazał na błyszczącą kosę opartą o ścianę.
Tym razem przymiarka trwała krócej. Kilkanaście centymetrów dalej nic nie upadło. Ostrze przeszło na wylot. Paulina sprawdziła delikatnie ostrze swoim lewym kciukiem, który zaraz po próbie, cały zakrwawiony, wylądował w jej ustach.
– Sy nią paacsujes?
– Tak – odparł Śmierć.
– Jes sałkiem ostaa, aee nie zaziałało.
– Bo to nie tak działa.
– A jah?
– Wiesz… Istnieje taka cienka czerwona linia, którą należy odnaleźć i przeciąć. Wtedy człowiek umiera.
– Ale ty nie umarłeś – palec przestał prawie krwawić.
– Technicznie rzecz ujmując – nie. Praktycznie trochę ciężko uśmiercić coś, co nie do końca jest żywe. Przynajmniej nie w potocznym znaczeniu tego słowa.
– Ale…
– W sumie mógłbym ci zademonstrować, jak to działa, ale sądzę, że na tym nasza znajomość by się zakończyła.
– I mówisz, że kosa jest wygodna?
– Nigdy tego nie powiedziałem. Początkowo linię życia przerywałem ręcznie, ale to było nieco kłopotliwe. Później chodziłem ze scyzorykiem, tylko gdzieś mi się zapodział. Następnie był sierp, ale wiesz… PR. Był mało medialny. Jednak wracając do naszej sprawy…
Paulina znów poczuła pewne skrępowanie. Jak na osobę, która została wysłana z misją uśmiercenia Śmierci, była strasznie nieśmiała.
– Zawsze chciałem pojechać na wakacje.
Śmierć podszedł do szerokiej szafy i otworzył jej drzwi. Przesunął palcem przez całą jej długość, trącając rząd schludnie powieszonych, jednakowych czarnych habitów z ogromnymi kapturami. Sięgnął głębiej i wyciągnął jeden z wieszaków. Kolorowa hawajska koszula i spodenki w kolorze khaki nie najlepiej się ze sobą komponowały, ale czego wymagać od gościa, którego cała szafa wypchana jest czarnymi habitami.
– Czy mogłabyś się odwrócić na chwilę? Chciałem się przebrać i odczuwam pewien dyskomfort psychiczny na myśl, że miałbym się przed tobą obnażyć.
Paulina otworzyła ze zdumienia oczy i usta. W takiej pozie mogła budzić dość niezdrowe skojarzenia. Skinęła głową i posłusznie odwróciła się plecami. Jej uszu dobiegł szelest materiału zsuwającego się na podłogę, kilka głuchych stuknięć oraz dźwięk wciąganych spodenek i zakładanej koszuli.
– Już, dziękuję. No i jak?
Oczy i usta dziewczyny otworzyły się szerzej. Jeszcze odrobinę a zlałyby się w jeden otwór. Niewątpliwie gadający szkielet w hawajskiej koszuli i krótkich spodenkach był widokiem, który można zapamiętać do końca życia. Jakkolwiek długie by ono później nie było. Szkielet wyjął, ukrytą pomiędzy ubraniami w szafie, spakowaną walizkę.
– No to na mnie czas. Trzymajcie się ciepło, nie piszcie i nie dzwońcie. A jak się wam znudzi zabawa w nieśmiertelność, to gdzie są habity, wiesz. Osełka znajduje się w szufladzie biurka, a kilka zapasowych kos znajdziesz w schowku pod schodami. Do reszty sama dojdziesz.
Śmierć sięgnął na najwyższą półkę z klepsydrami i ściągnął jedyną, która tam stała. Zdmuchnął grubą warstwę kurzu. Z szuflady biurka wyciągnął czarny mazak, przekreślił napis „ŚMIERĆ” na tabliczce przybitej do klepsydry i koślawym pismem napisał „PAULINA”. W klepsydrze nie było ani jednego ziarenka piasku.
– No, to aloha! – rzucił krótko przez ramię. – Wieczność nie jest taka straszna. Jest za to śmiertelnie długa. Najgorszy jest pierwszy miliard lat.
Stanął w progu, a unosząca się w okolicy żeber koszula, sugerowała wzięcie głębokiego oddechu. Uważny obserwator mógłby przysiąc, że czaszka, mimo pewnych braków technicznych, szeroko się uśmiechnęła. W oczodołach wesoło błysnęły zielone ogniki.
Paulina spostrzegła, że chyba ostatnio odrobinę straciła na wadze. A może jej się tylko zdawało.
Wrocław, 2009-04-02