Początkowo Stefan nawet tego nie zauważał. A może raczej nie chciał zauważać. Było coś krępującego w fakcie, że dorosły mężczyzna zaczyna mieć coraz większe problemy z ogoleniem się. Tak naprawdę zaczął się zastanawiać nad sobą chyba w piątek, kiedy brzytwa dość mocno zraniła go w policzek. Oczywiście nie był to pierwszy raz, kiedy się zaciął, lecz pierwszy, po którym był niemal pewien, że pozostanie mu spora blizna. Nawet specjalnie się nie zezłościł, co odrobinę go zdziwiło. Starł palcem ściekającą, czerwoną kroplę i oblizał. Była słodka i gęsta.
– Jakby się dobrze zastanowić – pomyślał – nawet dość smaczne.
Zebrał kolejną kroplę i również spił ją z palca. Sięgnął po papierowy ręcznik i przyłożył do rany. Obserwował, jak czerwona plama powiększa swą średnicę. Rana dość szybko przestała krwawić.
Stefan wrzucił papierowy ręcznik z zakrzepłą krwią do sedesu. Westchnął głęboko i spuścił wodę. Podszedł do lustra, by obejrzeć ranę. Może to przez utratę krwi, może tylko przez jej widok, za którym nie przepadał, ale trochę ciężko było Stefanowi skupić wzrok na swoim odbiciu. Kiedy wreszcie mu się to udało, szkody wydawały się być o wiele mniejsze, niż przypuszczał na początku. Może nawet blizna nie będzie tak widoczna.
W środę był już pewien, że z jego ciałem dzieje się coś dziwnego. Coraz częściej zacinał się przy goleniu, a na samą myśl, że będzie musiał chwycić za ostrze brzytwy, ogarniał go strach. W rezultacie nie umiał opanować drżenia rąk, co prowadziło do kolejnych obrażeń. Straty udało mu się zminimalizować dopiero, gdy wymienił brzytwę na, o wiele bezpieczniejszą, maszynkę do golenia.
Wizyta u okulisty wykluczyła problemy ze wzrokiem. Jednak coś było nie tak, jak powinno. Widział coraz gorzej.
Czwartek okazał się przełomowy. Był już pewien, co się dzieje. To nie jego wzrok się pogarsza, tylko on znika. Jego odbicie w lustrze stawało się coraz mniej ostre i coraz mniej wyraźne. Zupełnie jakby mózg nie dawał się przekonać, że powinien widzieć jego odbicie w jakiejkolwiek odbijającej powierzchni i chciał je stamtąd natychmiast wymazać.
Kolejny przełom nastąpił kilkanaście godzin później. Stefan obudził się nad ranem zlany potem.
– Staję się WAMPIREM! – wykrzyknął. – Tak! Teraz to zaczyna nabierać sensu. Znikające odbicie w lustrze, coraz bardziej zaczyna mi smakować krew, za to pieczywo czosnkowe, za którym przepadałem, wywołuje we mnie mdłości. No, i sama myśl o osinowym kołku w moim sercu napawa mnie przerażeniem. Choć z drugiej strony, chyba każdy normalny człowiek – nie-wampir – mógłby odczuwać pewien dyskomfort, gdyby z jego klatki piersiowej wystawał kawałek drewna.
Po etapie zaprzeczania, kiedy Stefan, mimo dowodów, odpychał od siebie myśl, że będzie wampirem, przyszedł czas na akceptację i chłodną analizę, komu zawdzięcza swoje położenie. Bycie wampirem nieco komplikowało mu życie osobiste i zawodowe, choć wizja nocnych imprez wyglądała dość obiecująco.
Stefan nie wiedział wiele o wampirach i ich zwyczajach, choć teraz czuł, ze będzie musiał wszystkie te braki nadrobić. Miał jednak mgliste wrażenie, że stanie się wampirem nierozerwalnie wiązało się z pogryzioną szyją. Niestety nie mógł sobie przypomnieć żadnego takiego incydentu. Była, co prawda, historia z Kaśką, gdy w przypływie miłosnego uniesienia zrobiła mu malinkę, ale to się chyba nie liczy.
Po mozolnym przeszukiwaniu świadomości, gdy jego umysł czuł się przeżuty przez Stefana niczym kawałek gazety, który wpadł w zęby szczeniaka, na ławie zasiadał tylko jeden oskarżony. Kilkanaście dni temu wybrał się na przejażdżkę rowerem. Drogę powrotną postanowił sobie skrócić przez pole kukurydzy, na którym wszystkie komary z promienia dziesięciu kilometrów postanowiły urządzić sobie piknik, a Stefana potraktowały jako przekąskę. Choć to mało prawdopodobne, to musiało stać się wtedy. To był jedyny moment, kiedy został pogryziony. Właściwie to po kilku minutach desperackich poszukiwań, po powrocie do domu, zrezygnował z próby odnalezienia na swoim ciele miejsca, które nie zostało zaatakowane przez tych małych krwiopijców.
Najbliższe tygodnie Stefan uczył się nowego życia. Najtrudniejsze okazało się przemienianie w nietoperza. Kiedy opanował już tę sztukę, boleśnie, na własnej głowie, przekonał się, że korzystanie z echolokacji nie jest taką prostą sprawą, jakby się mogło wydawać. Światło słoneczne w ogóle mu nie przeszkadzało, jednak nocny tryb życia sprawił, że i tak całe dnie przesypiał, choć trumnę uznał za strasznie niepraktyczny i nieco zbyt ekstrawagancki mebel, by w niej spać.
Świeżo upieczony wampir poprzysiągł zemstę. Co wieczór zmieniał się w nietoperza i wyruszał na łowy. Zjadane komary dostarczały mu białka i zaspokajały zapotrzebowanie na hemoglobinę.
Warszawa-Wrocław, 2009-04-22